Estote ítaque prudentes, et vigilate in oratiónibus.
„Bądźcie więc roztropni i trzeźwi, abyście się mogli modlić” (1 P 4, 7).
Zawsze, a szczególnie w czasach zamętu powszechnego, jakie wtargnęły w sam środek Kościoła, trzeba bardzo zważać na to, co się publikuje, dla kogo się publikuje i po co się publikuje. Trzeba zatem roztropnie wziąć pod uwagę: treść (meritum), odbiorcę oraz cel publikacji.
Tak się czasem mówi, nieco humorystycznie: „w dobie internetu”. Otóż właśnie, w dobie internetu zauważyć można taką ekshibicjonistyczną tendencję: Wywalać wszystko na stół i o! Masz! Wszystkie tematy, wątki, opinie – bez względu na stosowność, możliwe skutki, kompetencje publikujących i odbiorców. Byle coś napisać. Byle pisać.
Jeszcze z lat młodości (dalekie lata osiemdziesiąte) piszący te słowa pamięta, że podczas studiów w wyższym seminarium duchownym z ust wykładowcy roztropnego padł postulat metodologiczny elementarny: distínguere – rozróżniać. Dotyczył on w tym przypadku jednej szczegółowej kwestii, mianowicie roztropnego rozróżniania pewnych kwestii teologicznych, które w sposób uprawniony mogą być dyskutowane i analizowane w auli uniwersyteckiej, w gronie specjalistycznym, od tematyki, która w sposób należny powinna być prezentowana z ambony. W pierwszym przypadku chodzi o wnikliwość intelektualną, rozpatrywanie subtelnych kwestii i kontrowersji, podejmowanie i analizowanie zagadnień trudnych. Z dawien dawna Kościół Katolicki w swej roztropności pewien zakres zagadnień rezerwował tylko dla duchowieństwa (wykłady, podręczniki). W drugim przypadku chodzi o podawanie z ambony treści pewnych, katolickich, budujących wiarę. Na ambonę nie wynosi się wątpliwości, lecz prawdy wiary – pewne, katolickie. Takie elementarne rozróżnienie stanowi intelektualne wyposażenie katolickiego duszpasterza dojrzałego – posiadającego stopnie czy tytuły naukowe, bądź tychże nie posiadającego.
Jeśli takiej dojrzałości zabraknie, może dochodzić do sytuacji groteskowych bądź szkodliwych dla spokoju dusz katolickich, kiedy na ambonę lub szerzej – w sferę publiczną i medialną – wynosi się jakieś szczegółowe i kontrowersyjne kwestie, i oszałamiające, nigdy w Kościele nie słyszane idee, które należałoby raczej analizować w uniwersyteckiej auli, w gronie specjalistycznym. Wtedy, zamiast budować dusze katolickie, podając im pewną naukę katolicką ku umocnieniu ich wiary, burzy się ich wiarę i wprowadza niepotrzebne zamieszanie, kieruje się ich myśli w stronę zbędnych kontrowersji. I dzieje się tak, jak to dosadnie napisał św. Paweł o siewcach nowinek: „wywracają wiarę niektórych” (2 Tm 2, 18). Jakaż odpowiedzialność przed Bogiem!
Zwłaszcza w aktualnych czasach zamętu powszechnego w sprawach wiary, trzeba się dziesięć razy zastanowić, zanim opublikuje się jakieś – znowu nowe i oczywiście fascynujące, i jak najbardziej odkrywcze, niesłychane i niesłyszane – idee i pomysły. Litości!
Nachalny szum internetowy może w nas wytwarzać złudne wrażenie, że wszyscy są specjalistami od teologii katolickiej. Otóż, nie są! Nie wszyscy kończyli studia teologiczne. Nie wszyscy są kompetentnymi teologami. Nie wszyscy powinni zabierać głos publicznie na tematy wiary. Jest jakiś stopień kompetencji, dyskrecji i umiaru, i jest jakiś stopień odpowiedzialności za słowo drukowane, wypowiadane, publikowane, udostępniane.
Nie wszyscy mają obowiązek studiować specjalistyczne kwestie teologiczne. Nie wszyscy mają obowiązek kończyć studia teologiczne. Zdaje się, że w historii Kościoła Katolickiego nie brakuje światłych dusz katolickich, które bez wysokich studiów prowadziły życie święte, a prawdy wiary przyjęte z tradycyjnego katolickiego katechizmu przyjmowały wiarą i rozumiały umysłem bardziej czystym i prostolinijnym niż niejeden wysoko kształcony. W sprawach wiary i świętości mit powszechnej konieczności wysokiego wykształcenia upada! Poznać dobrze objawioną doktrynę katolicką i dochować jej wierności oraz dobrze wypełnić obowiązki stanu – oto droga świętości pewna. Piszemy to, mając na uwadze różnorodność stanów w Kościele i różnorodność zdolności i kompetencji intelektualnych.
Nawet jeśli daną kwestię przedstawia osoba kompetentna czy wprost upoważniona przez Kościół, zabierając głos na tematy wiary, powinna to czynić roztropnie i z subtelnością, starannie oświetlając i doświetlając przedstawianą kwestię mądrością zaczerpniętą z Objawienia Bożego, którego źródłami są Tradycja i Pismo Święte, a nie zlepkiem skojarzeń własnych, będących niejednokrotnie rezonansem nachalnego i powszechnie od ponad pięćdziesięciu lat produkowanego modernistycznego szumu terminologicznego i konceptualnego.
Jest fakt pocieszający, który warto zauważyć. Zdarza się, że ten czy ów teolog bądź duchowny zapędzi się i – nie biorąc pod uwagę różnego stopnia przygotowania potencjalnych czytelników czy słuchaczy – nieroztropnie wyłuszcza na tym czy innym ogólnodostępnym forum jakieś specjalistyczne czy kontrowersyjne szczegółowe wątki, które w umysłach katolików mogą zasiać niepotrzebne wątpliwości, zamęt, a w skrajnych przypadkach doprowadzić do utraty wiary, do ateizmu. Nieroztropność to wielka. Pozytywne jest to, że w niejednym takim przypadku ludzie świeccy potrafią zareagować, jak przystało na katolików dojrzałych, napominając takich atrakcyjnie progresywnych teologów bądź duchownych do umiaru i roztropności w publikowanych czy głoszonych treściach.
Wszystkim nam dobrze zrobi cierpliwe studium Bożej nauki pewnej, tej, której Kościół Katolicki niezmiennie i nieomylnie nauczał przez dwa tysiące lat. Tradycyjne katolickie katechizmy z naszej Biblioteki ’58! Wypowiedzmy to jasno: dla poznania i zachowania katolickiej wiary w czasach zamętu powszechnego systematyczna lektura tradycyjnych katolickich katechizmów jest koniecznością!
Św. Paweł, roztropny Apostoł, pisze do młodych biskupów, Tytusa i Tymoteusza, dając im rady roztropnościowe: „Ty zaś głoś to, co jest zgodne ze zdrową nauką” (Tt 2, 1). „Unikaj natomiast głupich i niedouczonych dociekań, wiedząc, że rodzą one kłótnie. A sługa Pana nie powinien się wdawać w kłótnie, ale ma być łagodnym względem wszystkich, skorym do nauczania, zrównoważonym. Powinien z łagodnością pouczać wrogo usposobionych, bo może Bóg da im kiedyś nawrócenie do poznania prawdy” (2 Tm 2, 23-25).
Osobom świeckim nie jest konieczne do zbawienia zajmowanie się wszystkimi na świecie kwestiami teologicznymi. Osobom świeckim nie jest konieczne do zbawienia internetowe religijne gadulstwo i wdawanie się w specjalistyczne religijne polemiki wszelakie.
Bądźmy roztropni i zważajmy także na to, komu dajemy posłuch. Wysyp świeckich i anonimowych głosów i internetowych autorytetów, także pod etykietkami Tradycji – samozwańczych lub reklamowanych (przez kogo? w jakim celu?) – wymaga szczególnej czujności oraz katolickiej, rozumnej rezerwy.
I zważajmy także na to, co czytamy. Umysł ludzki nie ma nieograniczonej odporności na fałsz. Umysł ludzki może się fałszem zarazić. Zakazić. Zafascynować. Umysł ludzki może na błąd zobojętnieć. Skapitulować.
Pewnym źródłem prawdy jest Objawienie Boże – którego źródłami są Tradycja i Pismo Święte – które Urząd Nauczycielski Kościoła przez wieki nieskazitelnie przekazywał i którego nieomylnie nauczał. Tu szukajmy prawdy. A znajdziemy.
Miejmy na biurku i codziennie czytajmy tradycyjne katolickie katechizmy.
A kwestie wysoce specjalistyczne zostawmy teologom do ich debat w uniwersyteckich aulach. Podejmą je, jeśli podjąć je będą chcieli.
You must be logged in to post a comment.