W żywotach Świętych znajdujemy niejeden epizod, świadczący o ich zdrowym rozsądku, zdolności trzeźwej oceny sytuacji, a nawet poczuciu humoru. W pewnych okolicznościach podejmowali decyzje i działania, które moglibyśmy określić kolokwialnie: nie dali sobie w kaszę dmuchać!
Nie brakowało takich epizodów w życiu świętego Jana Bosko. Sam wspomina o jednym z nich, kiedy to – słuchając tego, co mówił i patrząc na to, co robił – pewni ludzie powzięli zamiar odstawienia go do szpitala psychiatrycznego. Oto jak sobie ksiądz Bosko z nimi poradził. We Wspomnieniach Oratorium sam tak wspomina:
„W tym okresie kilka szacownych osób doszło do wniosku, że należy się zająć moim zdrowiem. Jedna z tych osób zaproponowała:
– Ksiądz Bosko jest pomylony. Jeśli nie znajdzie się pod odpowiednią opieką, zupełnie postrada zmysły. Zawieźmy go do szpitala psychiatrycznego, gdzie lekarze odpowiednio się nim zajmą.
Dwóch księży miało się tym zająć, przyjechać po mnie powozem i zawieźć mnie do szpitala. Przyszli, uprzejmie się ze mną przywitali, zaczęli mnie wypytywać o zdrowie, o Oratorium, o wielki dom i kościół, które miały być, jak mówiłem, przyszłą naszą siedzibą. W końcu z głębokim westchnieniem stwierdzili:
– To jednak prawda.
Zaprosili mnie na przejażdżkę powozem:
– Trochę świeżego powietrza dobrze ci zrobi, a przy okazji trochę porozmawiamy.
Przejrzałem natychmiast «numer», jaki chcieli mi zrobić, ale jak gdyby nigdy nic podszedłem z nimi spokojnie do powozu. Przepuściłem ich, by wsiedli pierwsi, a gdy już byli w środku, zatrzasnąłem szybko drzwiczki i zawołałem głośno do woźnicy:
– Szybko do szpitala psychiatrycznego! Czekają tam na tych dwóch księży”.